czwartek, 20 czerwca 2013

O tym gdzie jestem gdy mnie nie ma, czyli moja mała oaza :)


Chyba każdy z Was ma takie miejsce, w którym czuje się najlepiej, do którego lubi wracać. Miejsce, które może nazwać swoją oazą. W tym przypadku i ja nie jestem wyjątkiem, tez mam takie miejsce. Będąc tam prawie zupełnie zapominam o istnieniu telewizji, telefonu i internetu. Wszelkie tego typu rozrywki idą na bok. Jest to miejsce gdzie jak tylko wyjdę odrobinkę za dom to towarzyszą mi takie widoki. Miejsce gdzie słoneczko jakoś inaczej świeci, wiatr inaczej wieje a i wszystko dookoła jest jakby "zupełnie nie z tej bajki". Jest to w domku moich rodziców, w miejscowości która nazywa się Racławice Śląskie. Pewni nic Wam to nie mówi, dokładniej w województwie Opolskim, zaledwie kilka kilometrów od tak pięknych i często odwiedzanych przez turystów miejscowości jak Głogówek, Góra św. Anny, czy Moszna.


Szczerze przyznam, że będąc tam przypominają mi się czasy dzieciństwa, czasy gdy bieganie bez butów i uczucie łaskotania w stopy było dla mnie zupełnie normalnym zjawiskiem. Czasy gdy, zbieranie kwiatów na łące, wycieczki do lasu na jagody bądź grzyby, czy rowerowe wyprawy po okolicy były jednymi z lepszych zabaw.



Ojjj nie mogłam nie pokazać Wam ogródka, gdzie co roku dziadziu sadzi same dobrocie, a my potem objadamy się tymi pysznościami. Warzywka bez ulepszaczy, sztucznych nawozów itp. Teraz takie to chyba tylko w sklepach z eko żywnością można kupić. A my mamy je na wyciągnięcie ręki, że nie wspomnę o zapasach które zawsze przywozimy ze sobą do Katowic.


Ostatnia wizyta w Racławicach "owocowała" w owoce, czyli pyszne truskawki prostu z krzaczka. Oczywiście ciężko było doczekać się na dobrze czerwone truskawki, bo jak tylko pojawiała się jakaś choćby lekko różowa jakiś amator truskawek(a byłam to ja ;p) zaraz się zjawiał i zjadał ledwo dojrzałe owoce ;) Nawet ich lekko kwaśnawy smak mi nie przeszkadzał.


Ale tym na co najbardziej czekam i naprawde nie mam w planach przegapić momentu kiedy będą już dojrzałe są czereśnie. Uwielbiam je od dawna, jestem takim czereśniowym łakomczuchem, że gdy tylko jest na nie sezon przyznam, że mogłabym nie jest już nic innego.


Oczywiście po przepenetrowaniu ogródka  zawsze znajduje tam chwilkę na relaks i podziwianie przepięknego nieba. Od jakiegoś czasu, mimo, że innych równie ciekawych miejsc nie brakuje, moim ulubionym do wypoczynku stała się trampolina. Na tyle duża i wygodna żeby nieraz pozwolić sobie w niej na chwile zapomnienia.


Te widoki naprawdę są lepsze od telewizji ;)


Jak widać nie tylko ja się tam świetnie bawię, mój synek wręcz uwielbia nasze weekendowe wypady na opolszczyzne. Jest wtedy kocy i nieskończona ilość zabawek, które leżą dosłownie wszędzie. Tak poza tym piaskownica, huśtawka i jeszcze wiele innych rozrywek.


A wieczorem przychodzi czas na rozpustę, chyba zawsze gdy tylko pogoda dopisuje wyciągamy grilla i grillujemy. Cóż podobno jest to jedna z ulubionych rozrywek Polaków :) Hamburgery domowej roboty, kiełbaski, kaszanka, karczek, skrzydełka. Temu wszystkiemu nie ma końca. A wszystko grillowane nie z użyciem brykietu ze sklepu, tylko na owocowych drewienkach, które mój tatuś na właśnie takie okazje zbiera. Aby wszystko było naturalne, smaczne i pysznie "obdymione".


O samych Racławicach mogłabym wiele powiedzieć, że dom obok domu, że miejscowość, o której często mówią w wiadomościach gdy nadchodzą powodzie, że jest tu najstarszy most w Europie, że to, że tamto. Ale najważniejsze o czym nie mogę zapomnieć to to, że zachody słońca są tu naprawdę piękne, niebo nocą gwieździste, miejsc na spacery jest tak wiele, że często sił brakuje. A wszystkiemu temu towarzyszy przyjemna cisza, którą zakłóca tylko śpiew ptaków, koncerty koników polnych, czy rechot żab...

czwartek, 13 czerwca 2013

Na banana 6 sposobów, czyli recykling spożywczy!

Kochani moi, dzisiaj mam dla Was troszke smakołyków. Smakołyków, w których jest jeden wspólny składnik, a mianowicie banan. Tak, tak, już widze zdziwienie na Waszych twarzach. Skąd ten banan?
I cóż mam powiedzieć, z Carrefour`a ;)
Brzmi zagadkowo, ale historia jest prosta, niedawno ten właśnie sklep postanowił zrobić promocje na banany, których cena wynosiła wtedy 1.99 zł za kilogram. Aż tu nagle w naszy domu zaczęło pojawiać się coraz to więcej kilogramów bananów. Niby owoce dobre, fajnie się je, ale ile można?! A zmarnować też szkoda. Jestem osobą, która wszystko przerabia, nic nie wyrzucam, u mnie w domu nic nie ma prawa się zmarnować... Tak recykling spożywczy jest u mnie na pożądku dziennym!
Dlatego mam dla Was kilka niezwykle prostych, bardzo smacznych i ciekawych przepisów na dania z babanów!
A zacznę od...


Racuszki z bananami 
Składniki:
  • 1 jogurt naturalny lub kefir
  • 1 jajko
  • szklanka mąki
  • odrobina sody
  • łyżka oleju
  • pokrojone w plastry banany
  • łyżka cukru pudru
Wszystko poza bananami, je dodajemy na samym końcu, miksujemy razem na gładką masę. Następnie na rozgrzaną patelnie, z odrobinką masełka, nakładamy niewielką ilość przygotowanego ciasta i zarumieniamy. Gotowe placuszki posypujemy cukrem pudrem.


Bananowy chlebek
Składniki:
  • 4 banany
  • 145g mąki
  • 115g masła
  • 200g cukru brązowego lub białego
  • 1 jajko
  • 1 opakowanie cukru waniliowego
  • 1/3 łyżeczki sody
  • szczypta soli
W szerokiej misce mieszamy masło i rozgniecione banany, do tego dodajemy cukier, jajko i cukier waniliowy, wsypujemy sodę i sól. Na koniec dodajemy mąke i mieszamy delikatnie rózgą kuchenna. Formę do pieczenia wykładamy papierem śniadaniowym lub smarujemy masłem i obsypujemy mąką bądź bułką tarta. Przekładamy ciasto do formy i wstawiamy do rozgrzanego piekarnika na około 50 minut, temp. 170 C. Od czasu do czasu sprawdzając patyczkiem czy ciasto jest już upieczone. Po upieczeniu wyciągamy z foremki, czekamy aż ostygnie. Polecam zajadać z Nutella, och pychota!


Bananowe Tiramisu
Składniki:
  •  250g serka mascarpone
  • 1 banan
  • 1 żółtko
  • 1 czubata łyżka cukru pudru
  • 1 opakowanie długich biszkoptów
  • 2 łyzki kawy rozpuszczalnej
  • opcjonalnie: likier lub rum- u mnie bez bo jest to również deser dla dzieci
  • ok 80 ml śmietanki kremówki
Jest to ilośc na niewielka porcję, jeśli chcecie zrobić w większej formie, tak jak zrobiłam to ja, a dopiero potem podawałam w pucharkach, ilość wszystkich składników należy podwoić.
Kawę rozpuszczamy w gorącej wodzie i czekamy aż wystygnie, aby biszkopty tak mocno jej nie naciągały. Serek mascarpone miksujemy z żółtkiem, pokrojonym bananem i cukrem. Osobno ubijamy kremówkę następnie dodajemy do serka i wtedy jeszcze małą chwilkę miksujemy. Następnie nasączamy biszkopty kawą i układamy na przemian z przygotowanym serkiem, zaczynając od warstwy masy serowej, następnie biszkopty i znów masa. Układamy do uzyskania kilku warstw, ostatnią powinien być serek. Wstawiamy do lodówki na przynajmniej 2 godziny. Następnie przed podaniem dla ozdoby posypujemy odrobiną kawy rozpuszczalnej. Jeszcze smaczniejsze jest gdy na spód pucharka, przed nałożeniem deseru, nałożycie kilka pokrojonych truskawek. 


Smakowe galaretki
Składniki:
  • banany
  • truskawki
  • galaretki cytrynowe
  • woda
  • serek homogenizowany
Przygotowanie galaretek jest bardzo proste. Właściwie niczym nie różni się od przygotowania zwykłych cytrynowych galaretek, poza tym, że zamiast pół litra wody na jedną galaretkę dajemy tylko połowę tej ilości wody, rozpuszczamy w niej galaretkę a następnie zalewamy zmiksowane owoce i serek homogenizowany, mieszamy. Przygotowujemy w trzech osobnych pojemniczkach, banany, truskawki i serek osobno. Wstawiamy do lodówki, jak stężeje kroimy w niewielką kostkę i podajemy miks galaretek. Ja niestety nie wytrzymałam do momentu aż galaretki odpowiednio stężały, ale przyznam, że i takie były pyszne, smakowały jak delikatny sorbet z ciasteczkami orzechowymi :)


Bananowe muffinki
Składniki:
  • 125g masła
  • 125g cukru
  • 2 jaja
  • 125g mąki
  • 2 banany
  • szczypta soli
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 1 łyżka mleka
Przygotowanie zajmuje dosłownie 5 minut. Masło mieszamy z cukrem na gładką masę, następnie dodajemy jaja, ciągle ubijając. Dosypujemy mąkę, mleko, rozgniecione banany. Całość jeszcze chwilkę mieszamy. Jeśli chcemy wzbogacić smak muffinek, możemy dodać pokrojoną na niewielkie kawałki mleczną czekoladę. Będą wtedy naprawdę pyszne. Następnie nakładamy do papilotek lub foremki. Piec około 25-30 minut w temp. 180 C. Po upieczeniu posypujemy cukrem pudrem.


Koktajl bananowy
Składniki:
  • banany
  • jabłko
  • jogurt naturalny
  • migdały
  • odrobina miodu
Wszystko miksujemy, aż do uzyskania gładkiej masy. Jeśli chodzi o ten deser można naprawdę zaszaleć, odrobina Nutelli, innych owoców lub musli naprawdę wzbogacą smak już i tak pysznego napoju.

Smacznego Kochani!

poniedziałek, 10 czerwca 2013

DIY- pledowa wycieraczka


Dzisiaj mam dla Was moje pierwsze DIY(do it yourself- zrób to sam), którym chcę się z Wami podzielić. Przyznam, że pomysł na jego stworzenie powstał z potrzeby czegoś w rodzaju wycieraczki, albo lepiej jak nazwe to pledem, który będę mogła położyć przy wejściu na balkon. Mieszkając w bloku niestety nie mogę cieszyć się własnym ogródkiem, czy większym tarasem gdzie po prostu mogłabym odpocząc przy kawce lub poleżeć i poopalać się. Dysponuje tylko malutkim balkonikiem, który ostatnimi czasy jeszcze się pomniejszył przez ocieplanie bloku. Ale stwierdziłam, że i tak mała przestrzeń, może być miłym miejscem do wypoczynku. Zabrałam się za to pełną para, mam nadzieje, że już niedługo podziele się z Wami moim małym "paradajsem", a tymczasem pokaże Wam jak wykonać pledową wycieraczke.



Baze mojej wycieraczki zrobiłam ze starych zasłon, troszke już poniszczonych i przybrudzonych farbą. Jednak to nie miało w ogóle znaczenia. Najważniejsze, że materiał miał ciekawy wzór i był mocny i dość gruby. Wam tez polecam taki, ponieważ nie będzie się za bardzo zwijał i porządnie "spoi" wszystkie pozostałe materiały, które do niego dodamy.
Najlepiej wyciąć dwa pasy materiału, później na końcach je tylko delikatnie zszyć aby tworzyły jeden duży kawałek.


Następnie rozcinamy je zdłuż, pasmo po paśmie, starając się aby były podobnej grubości. Tak przygotowana podstawa ułatwi nam reszte zadania. Teraz można już przeplatać pozostale materiały.


Ja do tego wykorzystałam wszelkie resztki, ścinki materiałów, kolorowe tasiemki, nogawki z obciętych jeansów, a nawet kawałki włóczki. Większośc pozaplatałam w warkoczyki, które później po kolei ze sobą związywałam lub podszywałam. Mieszając kolory.


Zaczęłam od oplecienia zakończeń. Do tego na pewno będzie potrzebny jakiś grubszy materiał aby w przyszłości nic się za łatwo nie postrzepiło. U mnie posłużył do tego jeans.
Gdy mamy już obwinięte zakończenia, podszywamy je delikatnie i na jednej ze stron, tej od, której zaczniemy plecionke, przyszywamy tez pierszy kawałek- warkoczyk materiału, który wcześniej przygotowaliśmy. Teraz już tylko przeplatanie, jedno pasmo z góry, drugie z dołu i tak cały czas na przemian. Jest to rzecz dośc prosta, należy jednak pamiętać o delikatnym podsuwaniu materiału ku górze aby wszystko jak najlepiej się trzymało i było jak najbardziej spójne. Gdy już prawie skończyliśmy, nie można zapomnieć aby ostatni warkocz znów podszyć przy jedgo zakończeniu. Mamy wtedy pewność, że wycieraczka niejedno wytrzyma :)


Tak jak wspomniałam, jest to dośc proste, jednak bardzo czasochłonne. Trzeba temu poświęcić niemałą chwilke, jednak gdy już skończymy satysfakcja z wykonanej pracy gwarantowana. Dobór kolorów zależy tylko od naszej fantazji, grubośc wyciętych pasm także. Bo tak naprawde każda wycieraczka nawet gdy podstawy będzie miała takie same, zapewne będzie wyglądała inaczej, a przede wszystkim bardzo oryginalnie!
 Także: do dzieła, mam nadzieje, że sprawi Wam to, taką samą przyjemność jaką sprawiło mi :)


środa, 5 czerwca 2013

Lakiery jak malowane!


Tym razem mam dla Was troszkę bardziej kobiecy temat. Jest on dla mnie jak najbardziej na czasie. Bo po pierwsze pozbyłam się gipsu, paznokcie podrosły, przyszło lato a z nim wszelkie czernie i szarości zamieniły się w soczyste, a często neonkowe kolory.
Długo czekałam na zdjęcie gipsu. Zanim jeszcze Pan ortopeda zrobił wielkie "CIACH" i usunął co zbędne, zaopatrzyłam się w dwa nowe kolory lakierów, marki Avon. Marki, którą pewnie każda z Pań zna. Niestety Avon nie posiada stacjonarnych sklepów i nie zawsze można przetestować produkt jaki chce się kupić. I tu warto zdać się na dobra przedstawicielke tej firmy- czyli konsultantke, która poleci wszystko co warte uwagi. Przyznam, że od dawna jestem kolekcjonerką lakierów różnych producentów, mam ich naprawdę sporo. O wielu mogę powiedzieć, że są dobre, ale tak naprawdę, jak dla mnie rewelacyjny do tej pory, był tylko czerwony od Marks&Spencer.
Jeśli chodzi o Avon, przed nabyciem tych dwóch byłam już posiadaczką trzech innych kolorów, wszystkie jednak bardzo grzeczne, o stonowanych odcieniach. Tym razem jednak potrzebowałam odrobiny szaleństwa, wybrałam kolory o nazwach : "Orange You Quick" i "Turquoise Pop". Brzmiały naprawdę zachęcająco, a ich zdjęcia w katalogu pokazywały naprawdę idealnie pasujące do mnie kolory.


Była jeszcze jedna rzecz, która zachęciła mnie do zakupu tych lakierów, a mianowicie obietnica szybkiego wysychania, w 30 sekund. Bo co tu wiele mówić, nie zawsze to niestety jest tak jak obiecują i nim się obejrzysz, a po odczekaniu wskazanego przez producenta czasu, dotkniesz czegoś i nagle pozbywasz się połowy lakieru z paznokcia.
Te jednak mnie nie rozczarowały, po pierwsze kolory lakierów, które wyciągnęłam z pudełeczek były dokładnie takie same jak te pokazane w katalogu.


Po drugie, schnięcie lakieru było chyba nawet szybsze niż 30 sekund, tyle czasu lakier potrzebował dopiero przy drugiej warstwie. Co jak dla mnie, aktywnej mamy, która mało kiedy może wytrzymać więcej niż minute z świeżo pomalowanymi paznokciami nim powróci do obowiązków, jest wręcz wspaniałe.


Zrobiłam dwa zdjęcia, po pomalowaniu pierwszej i drugiej warstwy. Chociaż szczerze przyznam, że gdy zobaczyłam swoje paznokcie po nałożeniu pierwszej warstwy, zastanawiałam się czy zawracać sobie głowe drugą bo kolor był już wystarczająco intensywny.
Było tak w przypadku obydwu kolorów.


Oczywiście moje malowanie ma pewne niedociągnięcia, niestety lewa ręka najsprytniejsza nigdy nie była, a prawej po zdjęciu gipsu, nawet teraz wiele brakuje do pełnej sprawności.


Aby szczęścia stało się za dość do mojej kolekcji w ostatnim czasie dołączył jeszcze jeden, niezwykle ładny kolor. Był to prezent od mojej mamci na dzień dziecka. Niezmiernie mnie ucieszył bo przyznam, że oglądając katalog, szczególnie dział lakierów, mocno wzdychałam do ślicznej "Limonkowej" nowości. 


Kolor Limonkowy, jest teraz nowością, co prawda według katalogu nie należy do tych szybko schnących, ale muszę go pochwalić, bo po pomalowaniu dwóch warstw i tak bardzo szybko powróciłam do swoich obowiązków bez uszkodzenia lakieru. Może na zdjęciu nie do końca to widać, ale i tym razem to co w katalogu i to co w buteleczce właściwie nie różni się kolorem! 

Co muszę jeszcze dodać to, to, że ten lakier jest delikatnie brokatowy. Przyznam, że zazwyczaj jest to moją zmorą i od długiego czasu już nie kupuje brokatowych lakierów ze względu na to jak się je zmywa. Ale tutaj brokat jest tak drobny, że nie musiałam zużyć połowy zmywacza i mnóstwa wacików, a o dziwo dałam rade jednym wacikiem ze zmywaczem bez większego problemu zmyć wszystkie paznokcie u jednej dłoni.


Kolor jest śliczny, jednak aby wyglądał naprawdę ładnie konieczne są dwie warstwy, robi się wtedy cudownie intensywny.
Oczywiście na koniec nie mogę nie wspomnieć o wytrzymałości wszystkich lakierów. Przyznam, że każdy z kolorów zmywałam po 3-4 dniach, ale co najważniejsze nie było to dlatego, że lakier już z paznokci odpryskiwał, ale dlatego, że po prostu mi się "nudził", już bardzo chciałam pomalować następnym lakierem, przetestować kolejny kolor. 
Jeszcze jako drobną rade dodam, że aby lakiery były naprawdę trwałe, trzymajcie je w lodówce, moje mają swoją osobną półkę.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Profi Auto Show oczami blondynki ;)


ProfiAuto Show to coroczne targi motoryzacyjne odbywające się w Katowickim Spodku. W tym roku odbywały się 25-26 maja i według założeń organizatorów jako rocznicowe, bo to już 10 tego typu targi, miały "pobić na głowe" wszystkie poprzednie edycje. Ale czy aby na pewno tak było?


Szczerze mówiąc nie były to pierwsze targi ProfiAuto Show, na których byłam. Odwiedziłam je także w zeszłym roku, więc mam do czego porównywać. Także moje nastawienie do całej imprezy było bardzo pozytywne. W zeszłym roku byłam przepozytywnie zaskoczona całą oprawą imprezy, koncertami, pokazami rajdowców, wystawcami, konkursami, ale i ilością rzeczy, które się tam dowiedziałam i zobaczyłam. Bo może i jestem kobietą, ale jestem i kierowca, mam prawo jazdy od 10lat i uwierzcie mi lubię sobie czasem depnąć na pedał gazu i pooglądać autka, nie tylko zachwycając się ich wyglądem, ale i osiągami i nowinkami technicznymi jakie posiadają.


Dlatego pełna nadziei, ruszyłam z moimi mężczyznami w sobote na podbój Spodka ;). Przyznam, że godzina była dość późna, do zakończenia targów tego dnia już niewiele brakowało i to właśnie tym tłumaczyłam sobie obejście wszystkich stoisk i wystawców w zaledwie pół godziny( gdzie w zeszłym roku zajęło nam to chyba z pół dnia), a przecież targi nie odbywały się tylko na płycie głównej Spodka, ale i w antresoli, na płycie lodowiska i na dużym terenie na zewnątrz. Tak właściwie, nawet nic mnie wtedy nie zainteresowało. Jedyne przy czym się zatrzymaliśmy to kilka motorów i skuterów, bo zainteresowały mojego małego mężczyznę. Nie powiem bo i ja kilka pooglądałam, wzdychałam tylko, że wśród nich nie znalazła się żadna "Vespa", która nawiasem mówiąc marzy mi się.


Jedyne co zaobserwowałam tego dnia to niezliczona ilość "zbieraczy"- czyli ludzi uzbrojonych, w masakrycznie dużą ilość reklamówek z ulotkami, balonami, plakatami i innymi tego typu gadżetami, które końcem końców pewnie i tak wylądowały w koszu(może to po prostu kwestia wręczających Pań ;) ). Co jeszcze nie dopisało tego dnia? Pogoda, może i ona też sprawiła, że tak jak w zeszłym roku mnóstwo ludzi cieszyło się koncertem i pokazami na zewnątrz tak w tym roku, można by ich na "palcach jednaj ręki" policzyć.
No cóż, postanowiłam, że od razu się nie zrażę, tylko wszystko na nowo odwiedzę następnego dnia, na spokojnie, wykorzystam bilet ważny dwa dni.
I tak jak postanowiłam, tak się stało. Rano miałam jeszcze zajęcia w szkole, ale zaraz po ich zakończeniu ruszyłam w kierunku Spodka, dołączyłam do moich chłopaków i razem znów z pozytywnym nastawieniem zabraliśmy się za "zwiedzanie".




Wszystko wyglądało prawie tak samo jak dnia poprzedniego, z tą różnicą, że pogoda była dużo ładniejsza, także i koncertu się milej słuchało, a pokazy "palenia gumy" tez przyciągnęły dużo większą ilość gapiów.


Organizatorzy, z tego co mi wiadomo chwalą się rekordową ilością wystawców tego roku, ale ja Wam powiem, że tak naprawdę tych rzeczywiście związanych z tematem, w zeszłym roku jednak było więcej. Bo w tym roku miedzy wieloma wystawcami z dziedziny motoryzacji, znaleźli się i tacy, którzy nie mieli z nią zupełnie nic wspólnego, jak np. kosmetyki z Oriflame, super ostrzałki do noży, fotele masujące, sprzęt na siłownie, czy producent świeczek.
Postanowiłam jednak pominąć te stoiska i chociaż postarać się wyłapać kilka pokazowych "perełek" tych targów. I przyznam, że znalazło się kilka ciekawych okazów, które przyciągnęły moją uwagę.



Ale tego dnia, moje serce skradło Audi R8 GT Spyder, zdecydowanie, nie mogłam od niego oczu oderwać, siedzenia, tapicerka, wszystkie "bajery" w tym aucie przyprawiały mnie o szybsze bicie serca, że już nie wspomnę o lakierze "biała perła metalik". Naprawdę marzenie!


Oczywiście nie brakowało też wystawców aut bardziej przystępnych, typu Skoda, Toyota, czy Suzuki.
Podsumowując:
Mimo wielu rzeczy, które mnie rozczarowały jak np. wystawcy nie związani z tematyką, ogólnie dużo mniej wystawców i atrakcji, to polecam Wam wybranie się na tego typu impreze. Myślę, że każdy z Was podszedł by do tego w bardzo indywidualny sposób. Każdy wyłapał by coś dla siebie. Bo np. planując zakup nowego auta można po prostu oszczędzić sobie biegania po różnych salonach, tylko w jednym miejscu zapoznać się z ich ofertami i autami, które właśnie mieliśmy w planach pooglądać. A jeśli nie jesteś zainteresowany zakupem, to warto się wybrać choćby po to żeby pocieszyć oczy autami, których na co dzień na ulicy nie spotkamy. Że nie wspomnę o wszystkich osobach, które interesują auta od strony bardziej technicznej, bo jeśli jesteś mechanikiem, blacharzem, czy nawet amatorem fajnych kasków motocyklowych to na pewno znajdziesz coś dla siebie. Ach... tak, oj nie mogę nie wspomnieć też o Paniach, które wręczają ulotki i gadżety, pewnie niejeden Pan odwiedzi ProfiAuto Show aby nacieszyć oko pięknem, nie aut, ale kobiecych kształtów hehe :) 
 Także ogólnie Polecam!

poniedziałek, 27 maja 2013

Mój Dzień Mamy- czyli niespodzianka idealna.


" Dzień Mamy" jest dla mnie nowym świętem. Ta super okazja do świętowania towarzyszy mi dopiero od dwóch lat. Ale muszę przyznać, że jest to wspaniałe święto, wspaniałe dlatego, bo jeszcze dobitniej uzmysławia coś, co i tak widzę na co dzień, czyli jak cudownie jest być mamą. Pamiętam jak byłam mała i z bratem przygotowywaliśmy dla naszej Mamy różne niespodzianki, piekliśmy faworki na kształt słów MAMA, robiliśmy laurki, czy zbieraliśmy wszystkie schowane drobniaczki, żeby kupić Jej jakiś miły upominek, a przede wszystkim szczerze życzyliśmy Mamie wszystkiego co najlepsze.
Teraz i ja doświadczam tego, może jeszcze nie w takim stopniu bo moje maleństwo nie do końca rozumie co to "Dzień Mamy" i jak go świętować, ale wczorajszy dzień, zdecydowanie pokazał mi, że mój maluszek z drobnym wsparciem taty i wujka są świetnymi organizatorami wycieczek-niespodzianek :)

Postanowiłam opowiedzieć Wam o moim, wczorajszym niedługim ale jakże ciekawym i miłym popołudniu. A zrobię to dlatego, że chwilka snu w aucie aż tu nagle stop, pobudka i jestem w... Smardzewicach!


Dokładniej przy hotelu "Molo".  Jest to ośrodek Rekreacyjno- Konferencyjny, położony w centralnej Polsce nad jeziorem Sulejowskim , tylko 110km od Warszawy i 60km od Łodzi i zaledwie 2godziny drogi z Katowic. A skąd nazwa " Molo" ? Od najdłuższego w Polsce śródlądowego molo, które jest wspaniałym miejscem na spacery i podziwianie urokliwej okolicy.


Cóż, okolica naprawdę cudowna, lecz tym razem zaczęliśmy od chwili relaksu na tarasie hotelu i rozpieszczenia się przy oferowanych w karcie dań smakołykach. Droga nie była długa, dotarliśmy tam w zaledwie dwie godziny jednak aby móc w pełni cieszyć się miejscem musieliśmy najpierw zaspokoić potrzeby naszych brzuszków.


I tak jak sam obiadek, był smaczny lecz nie powalający, tak deser, czyli wspaniały serniczek z kawą, zdecydowanie powaliły mnie z nóg. A słodkości to jest coś co wręcz uwielbiam, na tyle, że nawet nie zdążyłam uwiecznić jak pięknie był on podany.


I tak, wreszcie przyszedł czas ruszyć zwiedzać. Co prawda pogoda nas nie rozpieszczała, było dość chłodno i momentami nawet po kilka kropelek deszczu spadło z nieba. Jednak nie przeszkodziło to nam. Chwile, które spędzamy razem zawsze są, nie tylko dla mnie, ale dla całej moje rodzinki tak wyjątkowe, że pogoda nie jest dla nas wielką przeszkodą. Najważniejsze jest aby cieszyć się miejscem, w którym jesteśmy i to, że jesteśmy tam wszyscy razem!


Była też chwilka na drobne przytulanki z moim mały mężczyzną. Co prawda nie mówi on jeszcze wszystkiego, a dużo z tego co mówi mocno przerabia po swojemu, jednak opowieści o tym gdzie właśnie jesteśmy i co widzimy były wręcz niezapomniane.


Aby nie marnować czasu i dnia wybraliśmy się jeszcze w jedno miejsce, bardzo nieopodal. A mianowicie do Yacht Clubu " Maruś"


 Czyli miejsce gdzie często odbywają się regaty i zbierają miłośnicy żeglarstwa. Jest to też piękne miejsce dla  laików żeglarstwa jak my. Aby po prostu pochodzić, pozwiedzać i najzwyczajniej pocieszyć oczka pięknymi żaglówkami, a także widokami.



I tak zakończyła się piesza część wycieczki, dlatego piesza bo w drodze powrotnej do domu, obraliśmy trasę na Łódź i w sposób mobilny zwiedzaliśmy to miasto. Przejechaliśmy po najbardziej znanych ulicach tego miasta i w pobliżu najpopularniejszych obiektów, przez szybe oceniając uroki miasta Łodzi. W sumie do głowy przyszło nam jedno spostrzeżenie: " jakoś tu tak szeroko i dużo miejsca". Gdy jest się przyzwyczajonym do ciasnoty Śląska i tego, że na 1m2 można zmieścić naprawdę dużo, to nagle szersze ulice i ogólna przestrzeń staje się czymś niezwykłym.

Do domu dotarliśmy kilka minut przed godziną 2. Borysek już dawno spał, mój ukochany mąż też ledwo zamknął oczy i od razu zasnął. A ja jeszcze chwilkę rozmyślałam o tym jak miło dzisiaj spędziliśmy dzień. I jak miło jest mieć przy sobie moich dwóch mężczyzn. To było niedługie lecz urocze popołudnie, a "Dzień Mamy" tak spędzony na pewno długo zapamiętam! Mam nadzieje, że każda mama tak miło świętowała swój dzień!